“Są tylko dwie nie zwyciężone rzeczy na świecie – Armia Czerwona i polski turysta” Uwaga radzieckiego celnika na lotnisku Moskwa Wnukowo najlepiej obrazuje jedną z polskich cech: determinację. Na szczęście obaj giganci już nie istnieją. Armia Czerwona odeszła w niebyt z ZSRR. Tak samo jak polski turysta… dzisiaj gdy turystyka nastawiona jest na przygodę przeżycia, doznania i all inclusive, lektura książki Jana Głuchowskiego “Na Saksy i do Bułgarii” jest podwójną frajdą. Po pierwsze, to fantastyczna podróż przez absurdy PRL rozciągające się wokół świata. Po drugie, poczucie ulgi.
Jan Głuchowski był pilotem zagranicznych wyjazdów Polaków w czasach PRL. Widział i słyszał historie, jakich nie uświadczyłoby pokolenie urodzone w schyłku komuny lub później. Napisana luźnym i barwnym językiem książka udowadnia, że Polak potrafi. Wyobraźcie sobie, że jedziecie na wycieczkę do Egiptu i w trakcie zwiedzania sprzedajecie buty, bo akurat znalazł się na nie nabywca. Niewiarygodne? To może inna historia – podczas pobytu w Grecji nie decydujecie się na rozłożenie namiotu na kampingu, Bo wcześniej celnicy wpisali go do paszportu, zatem macie obowiązek okazania go przy wyjeździe (inaczej musicie zapłacić cło). Uznajecie, że szkoda zachodu. Rozłożylibyście go jedynie na ekspozycję, by spieniężyć. Skoro nie ma takiej możliwości, nie ryzykujecie uszkodzenia i wolicie spać w ciasnym maluchu.
Te dwa przykłady to zaledwie promil tego, jak Polacy uprawiali turystykę na świecie. Nie było takiej rzeczy, której nie mogliby spieniężyć albo przywieźć do Polski i sprzedać z dużym przebiciem. No chyba, że na drodze stanęłaby służba celna. Porażki nie zniechęcały. Jak zwierzyła się jedna z bohaterek książki “Nie stać nas na wczasy w kraju”. Co obrotniejsi przez jedno lato potrafili zarobić na utrzymanie przez cały rok. Można? Już nie. Wraz z upadkiem PRL zniesiono monopol państwowy na handel zagraniczny. Rozpoczął się nowy etap gospodarki Polaków, ale to już inna opowieść.
Książkę Jana Głuchowskiego polecam na długie, jesienne wieczory!