Szukasz wsi w mieście? Możesz iść sobotniego wieczora do jakiegoś kurwidołka w centrum albo sprawdzić, co kryją zakrzaczone obrzeża. Dwie możliwości, dwa oblicza dużego miasta, dwie odmienne definicje wsi. Ponieważ mam fatalną komunikację ze śródmieściem, w weekend wybrałem drugą opcję. Poszedłem zobaczyć, czy zarośla nad Nerem w Łodzi mogą kryć coś więcej niż hordy kleszczy.
Wyobraźcie sobie sytuację, że ludzie zmieniający się w wilkołaki nie poradzili sobie z plagą węży i musieli opuścić swoje domostwa. Szukając swojego miejsca, wybrali podmokłe tereny, aby uniknąć w nowym miejscu zamieszkania niechcianych gości. Brzmi nieprawdopodobnie? Zależy, na ile wierzycie Herodotowi z Helikariasu i jego opinii, że na polskich terenach ok. VI w. p.n.e miał osiedlić się lud zwany Neurami. Można popuścić wodze fantazji, że nazwa rzeki Ner wywodzi się od tych mistycznych osadników, którzy naprawdę osiedlali się na terenach dzisiejszej centralnej Polski . Dla pragmatyków jest inna etymologia: słowiańskie “nyr” oznaczało teren podmokły.
Wieś znana była już XIV wieku, młyn z tartakiem odnotowano w dokumentach w 1500 roku. Ciekawa historia dotyczącą Łaskowic przydarzyła się w pierwszej połowie XIX wieku. W 1820 roku do komisji poborowej przybył mieszkaniec o nazwisku Kopernik. Dalej historia wydaje się trochę naciągana, ale biorąc pod uwagę realia sprzed 200 lat (brak Internetu i mass mediów) wcale nie dziwi. Jeden z członków komisji dojrzał w młodym chłopie podobieństwa fizyczne do słynnego astronoma, którego wizerunek oglądał podczas wizyty na zamku w Warszawie. Szybko uznał to za sensację i dobry sposób na awans z wiejskiego lekarza do sławnego fizjonomika i zawiadomił warszawskie i krakowskie gazety o swoim wielkim odkryciu. W celu zbadania sprawy we wsi pojawił się sędzia trybunału cywilnego województwa kaliskiego, Roman Hubicki, który swoje uwagi do całej sprawy zawarł w broszurze „Uwagi nad doniesieniem pana Skulskiego o istnieniu rodziny Koperników w Łaskowicach”. Przekazał ją do Uniwersytetu Warszawskiego, a prof.Adrian Krzyżanowski uwierzył w te rewelacje. W ten sposób powstała teoria, jakoby jeden z zarządców dóbr kapituły w Pabianicach dojrzał bystrość umysłu w chłopcu z Łaskowic i zabrał go na nauki do Krakowa. Młodzieńcem miał być przyszły ojciec wybitnego astronoma, który później z polecenia kapituły wrócił do Pabianic i tam szukał protekcji dla syna Mikołaja. Całość została podlana sosem chłopskich rewelacji, potwierdzających te opowieści, niby przekazywanych od pokoleń.
To był oczywisty fake news, który miał utorować drogę do lepszego życia jego twórców. W świadomości przetrwał prawie 90 lat. Dopiero w 1903 roku obalił go historyk Maksymilian Baruch.
Na skarpie nad Nerem znajduje się cmentarz ewangelicki, jedyna pamiątka potwierdzająca, że okoliczne wsie były zamieszkiwane przez liczną społeczność niemiecką. Można to odczytać na nielicznie zachowanych nagrobkach. Dwa z trzech zachowanych należą do rodziny Palzerów. Ostatni upamiętnia Eberharda Wachlera, zaledwie 22 letniego chłopaka z Molzen. Jak głosi epitafium, zginął w walce za wielkie Niemcy. Pochowany był zatem żołnierzem Wehrmachtu, na szczycie nagrobka znajduje się krzyż żelazny, najczęściej spotykany na mogiłach wojennych. Nurtujące są dwie sprawy. Przede wszystkim reszta opisu, wskazująca jakoby zagalopował się poza swoją jednostkę i poległ pod Łaskowicami. Co działo się w okolicy 7 września 1939 roku? Dogorywała bitwa pod Pabianicami. Wachler mógł oderwać się od swoich z różnych powodów. Rabował? Odwiedzał krewnych? Zdezerterował? Odłączył się od oddziału i przystał do niemieckich dywersantów?
No i dlaczego na jego grobie nie ma informacji o jednostce, w której służył? To nie jest grób wojskowy. Ciało Eberharda musieli zgarnąć miejscowi Niemcy i pochowali go na tutejszym cmentarzu. Pewnie oni postawili mu pomnik. Czemu, jako poległy w walkach, nie został ekshumowany na cmentarz wojenny? Bo dla jednych Niemców był bohaterem, dla innych dezerterem. Kim byłeś Eberhardzie Wachlerze?
Charzew jest tak samo stary jak Łaskowice. Przynajmniej według dokumentów, jego nazwa pojawia się pierwszy raz w 1477 roku. Ciekawa jest etymologia miejscowości. Wywodzi się od słowa chory. Oznaczało miejsce, gdzie ludzie umierali z powodu chorób. Może dlatego w sąsiedztwie powstał cmentarz ewangelicki. Jeżeli stulecia wcześniej grzebano ofiary np. epidemii – nie zachował się po tym żaden ślad. Są inne wyjaśnienia nazwy osady, ale ta najbardziej intryguje.
Mamy 2020 rok i w Charzewie nikt nie mieszka. To całkowicie opuszczona osada, po której pozostały ruiny młyna i stodoły. Przyznam się, że nie szukałem innych pozostałości po siole lub osadzie młyńskiej. Szkoda, bo przez dziesiątki lat zarządzała nim rodzina Starosteckich. Młynarzami byli Mieczysław i Piotr. Bratem ostatniego był Edward (urzędnik), jego synem Leonard (porucznik Wojska Polskiego), a wnukiem Zdzisław Starostecki. Urodził się w 1919 roku w Łodzi, pewnie dzieciństwo spędzał u wujostwa w Charzewie. Zdzisław walczył pod Kockiem, doznał grozy Gułagu, toczył boje o Wzgórze Widmo pod Monte Cassino. Wyzwalania Bolonii o mały włos nie przypłacił utratą nogi. Po wojnie zamieszkał w USA. Starostecki zaprojektował głowicę rakiet ziemia – powietrze Patriot, używanych przez US Army w wojnie w Iraku w 1990 roku.
Za służbę otrzymał kilka oznaczeń, wśród których najważniejszym było Virtuti Militari.
Ner w Łodzi jest nieuregulowaną rzeką. Spacerując łąkami i patrząc nad nieuregulowany nurt rzeki można odnieść wrażenie, że to Ner to miniaturowy Niemen. Nigdy nie byłem na Litwie, ale wcale nie muszę szukać mickiewiczowskich krajobrazów tak daleko. Okazuje się, że mogę szukać natchnienia i wytchnienia blisko lotniska na Lublinku. W tej części Łodzi o cywilizacji przypomina tylko siatka z drutem kolczastym.
PS. Lało jak z cebra, ale było warto.